Czas czytania 7 min
Od powrotu z Islandii minęło już kilka tygodni i zdążyłam nieco ochłonąć, przejrzeć zdjęcia i spokojnie przetrawić tę masę wrażeń. W pierwszej kolejności postanowiłam napisać o tym co mnie zaskoczyło na Islandii, ponieważ jest tam wiele rzeczy, które są zupełnie inne od tego, do czego jestem przyzwyczajona. Na Islandii spędziliśmy 7 cudownych dni. Objechaliśmy wyspę dookoła zwiedzając jej główne atrakcje. Podczas tej wycieczki zaskoczyło nas wiele rzeczy, mimo że wiele już widzieliśmy. Wszystkie te niespodzianki były jak najbardziej pozytywne i ciekawe, może poza tłumami innych turystów i cenami.
Co mnie zaskoczyło na Islandii:
- Cisza – niesamowita, wszechobecna, głęboka cisza, której obecnie w większości miejsc trudno doświadczyć. Na Islandii towarzyszyła nam ona właściwie na każdym kroku. Nawet w Rejkiawiku, bądź co bądź sporym mieście, stolicy, w okolicach centrum było naprawdę cichutko. Gdy pojechaliśmy gdzieś dalej, gdzie nie było tłumów turystów, było cudownie spokojnie, a ciszy nie mąciły żadne nieproszone dźwięki. Cudownie zaskoczyło mnie miejsce, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg, czyli Stokkseyri, panował tam niesamowity spokój i absolutna, niespotykana cisza.
- Czystość – to kolejna rzecz która bardzo rzuca się w oczy, oczywiście w pozytywnym sensie. Na Islandii jest bardzo czysto, wzdłuż dróg nie ma śmieci, papierów, powiewających torebek, czy opakowań z McDonalda. To jest wspaniałe! Z drugiej strony zastanawia mnie jak miejscowi rozwiązali problem śmieci i śmietników w kraju w którym często występują bardzo silne wiatry. Śmietniki muszą być jakoś specjalnie zabezpieczone, bo inaczej ich zawartość fruwała by wszędzie. Mieszkam w Szkocji, gdzie czasami też mocno wieje, choć z pewnością nie tak jak na Islandii, i nie raz widziałam fruwające kosze, kłapiące klapami, lub sunące z dużą prędkością w dół ulicy!
- Tłumy turystów – uff, tak to chyba przekleństwo Islandii i jej piękna. Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata i to dosłownie. Najbardziej popularne atrakcje (np. Goldden Circle) są niezwykle zatłoczone. Byliśmy na Islandii w drugiej połowie września – teoretycznie ponoć już po sezonie, także nie wyobrażam sobie co dzieje się tam latem, w środku sezonu. Tłumy turystów są uciążliwe, jednak zdarzają się przypadki szczególne – np. pod wodospadem Seljalandsfoss koleś (tak na oko z półwyspu Indyjskiego) spacerował sobie z dyskoteką w plecaku, nad innym wodospadem Francuzi nadawali na żywo przez Skype, tak że było ich słychać na kilkaset metrów 🙁 inny osobnik pod wodospadem również nadawał na żywo do familii na drugim końcu świata. Takie zachowanie jest strasznie irytujące i najzwyczajniej świadczy o totalnym braku kultury i szacunku do miejsc i innych ludzi. Ponadto ogromna ilość Azjatów, szczególnie Chińczyków, którzy zachowują się bardzo roszczeniowo, rozpychają się, wchodzą w kadr i generalnie zachowują się jak by byli u siebie i mieli do wszystkiego pierwszeństwo. Momentami czułam się jakbym była na wycieczce w Chinach, a nie na Islandii.
- Drogo – na Islandii naprawdę jest drogo. Myślałam, że dla osoby mieszkającej w UK i zarabiającej w funtach ceny nie będą aż tak przytłaczające, niestety tak nie było. Zupa w portowym barze kosztowała 2000 ISK, czyli £14, czyli 65 PLN. Sporo jak na zupę, prawda? Hot dog, kultowa islandzka potrawa, to wydatek rzędu 450 ISK, czyli £5, czyli 25 PLN. Jakoś nigdy nie przepadałam za hot dogami, ale te islandzkie wyjątkowo mi smakowały. Spacerując wieczorem po Rejkiawiku zjedliśmy po dwa. Może to za sprawą dodatków (surowej i prażonej cebulki), może sosów, a może po prostu klimatu 😉 Po powrocie do domu zaopatrzyłam się w niezbędne produkty i przygotowałam domowe hot dogi, ale to już nie było to samo 😉 Litr benzyny kosztuje 233 ISK, czyli £1, czyli ponad 5 zł i muszę przyznać, że przejechanie 2500 km kosztowało małą fortunę. Jajka 12 sztuk – 600 ISK (chyba były w promocji) – £4 – 20 PLN.
- Wszechobecna możliwość płatności kartą – kartą można płacić dosłownie wszędzie, także w czasie naszego pobytu nie widzieliśmy na oczy islandzkiej waluty.
- Cudowne widoki – po to właśnie jedzie się na Islandię! Fantastyczne widoki, monumentalne góry, cudowne wodospady. To co jeszcze mnie zaskoczyło to fakt, że krajobrazy i widoki zmieniają się bardzo szybko, wystarczy przejechać zaledwie kilka kilometrów, aby krajobraz zmienił się diametralnie, jest albo surowy, jałowy albo zielony i bujny, są rzeki, góry lub pustkowia, równiny.
- Podobieństwo do Szkocji i innych miejsc, które już wcześniej widziałam. Niektóre etapy drogi do złudzenia przypominały mi szkockie krajobrazy – łyse pagóry, polodowcowe doliny, pustkowia. Inne miejsca, szczególnie niektóre góry bardzo przypominały mi Wyspy Owcze, a np. czarna plaża w pobliżu Vik kojarzyła mi się z czarną plażą na La Palmie, która miała ten plus, że można było tam pomoczyć nogi 😉 plaża na La Palmie była nawet bardziej klimatyczna, bo u stóp wysokiego klifu.
- Niesamowicie błękitna woda w niektórych rzekach – woda tak niebieska, że wydaje się nienaturalna, jest krystalicznie czysta i zimna. Jest to woda pochodząca z topniejących lodowców, nie ma w niej żadnych zanieczyszczeń ani roślinności, które zmieniałyby jej barwę.
- Zimno – na początku było całkiem OK, były nawet momenty gdy chodziłam w krótkim rękawku (12 stopni C, za wiatrem, słonko bardzo przyjemnie przygrzewało), jednak na północy pogoda się zepsuła, zaczęło mocno wiać, a temperatura spadła do 4 stopni, w wyższych partiach gór nawet do 0 – 2, a rano na przełęczy było nawet poniżej zera i leżał śnieg. Muszę przyznać, że ośnieżone wierzchołki gór wyglądały fantastycznie, ale przeszywający chłód dawał się we znaki. Wiatr było lodowaty i kłujący, w sumie najgorszą pogodę trafiliśmy na Dettifoss/Selfoss, przewiało nas tam i przemoczyło. Ostatniej nocy, gdy oddaliśmy samochód i czekaliśmy na samolot obserwując zorzę polarną temperatura spadła do -5 i trochę ciągnęło mi po plecach, no ale nie byłam przygotowana na przymrozki. O tym co zabrać wybierając się na Islandię napiszę w osobnym poście.
- Zmienność pogody – pogoda na Islandii zmienia się niezwykle szybko (podobnie jak w Szkocji), słońce i deszcz przeplatają się co chwilę. Deszcz chwilami pada tak jak by ktoś przełączał przycisk pada/nie pada. Na Islandii w czasie jednego dnia widziałam więcej razy tęczę niż w Polsce czy Szkocji przez rok. Islandzkie powiedzenie mówi, że jeżeli nie podoba ci się pogoda, to poczekaj 5 minut, lub w ciągu jednego dnia można doświadczyć 4 pór roku (takie same powiedzenia funkcjonują w Szkocji).
- Drogi – fantastyczne drogi, a ograniczenie prędkości do 90 km/h (asfalty), z taką prędkością naprawdę ciężko się jeździ, nie mogłam jej utrzymać. Drogi są fantastyczne, bardzo dobre jakościowo, proste, niezbyt kręte, także łatwe do jazdy, momentami ciągną się długimi, ładnymi prostymi, które tylko proszą się o pociśnięcie… Niestety trzeba się pilnować, gdzieniegdzie ustawione są fotoradary, a mandaty są horrendalnie wysokie. Jako ciekawostka – ograniczenie prędkości na drogach szutrowych (nie tylko dla samochodów 4×4) to 80km/h (!). I tu kolejna ciekawostka, część dróg głównych, w tym krajowej 1, na pewnych odcinkach to drogi szutrowe, choć bardzo dobrej jakości. Oczywiście prędkość należy dostosować do panujących warunków atmosferycznych i tak przy silnym bocznym wietrze lub ulewnym deszczu trzeba trochę zwolnić!
- Zapach zgniłych jaj – zapaszek siarkowodoru jest wszechobecny nie tylko w pobliżu gorących źródeł, ale także podczas brania gorącego prysznica, ponieważ na Islandii do ogrzewania, produkcji energii i gorącej wody w kranach wykorzystuje się energię ziemi, czyli wody geotermalne.
10 komentarzy
Już od dawna marzę o tym kierunku, ale Twój wpis przekonuje mnie jeszcze bardziej! Piękne zdjęcia. 🙂
Bardzo dziękuję:) Islandię planowaliśmy przez bardzo długi czas, ale w końcu zdecydowaliśmy się pojechać i nie żałujemy! 🙂 Zdecydowanie polecam!
Taki zupełnie inny świat, nie? Świetne fotki
Oj tak. Islandia jest zupelnie inna 🙂
Mnie zaskoczyło najbardziej to, że praktycznie wszystkie atrakcje są za darmo. Nigdzie nie trzeba płacić, nawet za parkingi. Przynajmniej tak jak my jechaliśmy 😉 I jeszcze jedna rzecz – nic nie jest ogrodzone. Możesz praktycznie wejść do wodospadu. Przy bardziej niebezpiecznych miejscach zdarzają się linki na palikach. I tyle. Żadnych strażników, pełne zawierzenie ludzkiej inteligencji. Chociaż czasem chyba zbyt głęboką wiarę pokładają… Zwłaszcza w przypadku turystów z Azji 😉 Pięknie tam! Bardzo, bardzo pięknie 🙂
Bardzo sluszne spostrzezenie. Faktycznie wiekszosc atrakcji przyrodniczych jest darmowa (wyjatkiem jest Kerid).
Parkingi sa platne przy niektorych atrakcjach (Thingvellir i Seljalandsfoss)
A co ogrodzenia – to faktycznie ich nie ma 😉 czasami tylko niewielkie tabliczki np. przy goracych zrodlach, ze woda ma temp 100st C. Ale faktycznie ufaja ludzkiemu rozsadkowi – to zupelne przeciwienstwo UK, gdzie panuje absolutne szalenstwo BHP (Health&Safety), tu na kranie z goraca woda jest napis „uwaga goraca woda”!
Ja też jestem zaskczona drogami:)
Polacy chyba powinni brac przykład:)
Tak, i to sakakujace ze maja drogi w tak dobrym stanie przy panujacym tam klimacie 🙂
Oj tak, Islandia potrafi zaskoczyć! Co do czystości – to chyba kwestia mentalności Islandczyków, są bardzo wrażliwi na punkcie zaśmiecania swojego kraju. A torby i papiery z McDonaldsa nie fruwają, bo pomijając dbałość o porządek… w ogóle McDonaldsa tam nie ma! 😀 Kiedyś był, ale szybko się go pozbyli. Wiesz, że po pierwszym wyjeździe w tamte strony też miałam zaczęty wpis o tej samej tematyce? Tyle, że… zaginął mi pod natłokiem innych szkiców… Zainspirowałaś mnie do „odkopania” go, bo trochę tych zaskoczeń i u mnie było 😉
Ciekawa jestem co Ciebie zaskoczylo na Islandii 🙂 czekam na wpis 😉