Czas czytania 7 min
Dziś, korzystając z niespotykanie ładnej pogody (jak na tutejszo miejsce na wjeździe na ścieżkę złapałam gumę i potem maszerowałam jakieś 10km pchając me warunki), postanowiłam wybrać się na nieco dłuższą wycieczkę. Po raz dugi zaryzykowałam wyprawę do Penicuik, ale tym razem udało się bez przykrych niespodzianek. Dla przypomnienia – poprzednim razem gdy chciałam wybrać się w tój pojazd. Dziś jednak bogowie byli przychylni! Pogoda dopisała, problemów ze sprzętem nie było;) Droga do Penicuik – małego miasteczka na południe od Edynburga nie jest zbyt ciekawa, po prostu trzeba wydostać się z miasta, a następnie jechać dość ruchliwą trasą, ale dalsza ścieżka wynagradza te niedogodności.
W Penicuik zjeżdżam do doliny rzeczki Esk, gdzie prowadzi trasa rowerowa „73”. Dolina rzeczki Esk jest bardzo stroma, co jest bardzo charakterystyczne dla tutejszych rzek. Ścieżka powstała w miejscu dawnej linii kolejowej Edinburgh – Peebles. Zjawisko to bardzo tutaj popularne. W kraju gdzie narodziła się kolej, linii kolejowych było mnóstwo, wiele z nich zamknięto jednak w połowie XX wieku, obecnie część z nich została przekształcona w szlaki pieszo – rowerowe. Trasy te są wspaniałe, równe, zniwelowane, często biegną dolinką, wykopem lub nasypem, otoczone lasami, krzakami, wolne od ruchu samochodowego, są oazą spokoju i ostoją dla zwierząt, głównie ptaków. Często są wilgotne i zacienione, przez co często błotniste, ale to tylko dodaje im uroku.
Tak więc dziś moja trasa prowadziła kilkoma takimi dawnymi liniami kolejowymi, ślady jakie po nich pozostały do dziś to jedynie perony. Jeżdżąc tymi trasami i dobrze się rozglądając można odnaleźć cała masę dawnych kamiennych lub ceglanych peronów, charakterystycznie zakończonych spadkiem, często są one ukryte, zarośnięte gąszczem krzaków lub drzewek.
Na pierwszym odcinku trasy Penicuik – Dalkieth poza pozostałościami dawnych peronów znajdują się również dwa tunele i wiadukt oraz charakterystyczny mostek kolejowy.
Ścieżka początkowo mokra i błotnista, po wczorajszym najprawdopodobniej deszczu, po pewnym czasie przechodzi w wyśmienita, luksusową wręcz asfaltóweczkę po której wspaniale się pedałuje.
Ale zanim to nastąpiło zahaczyłam o Roswell…
I tak nie wiadomo kiedy trasa się kończy i wjeżdżam do miasteczka Dalkieth, gdzie ta trasa się kończy, ale zaczyna kolejna. Ciekawym miejscem jest tutaj wiadukt Glenesk wybudowany w 1830 przez firmę kolejową Edinburgh – Dalkeith, a następnie odrestaurowany w 1992 przez lokalne władze. Most robi wrażenie, gdyż został przerzucony przez bardzo głęboką i stromą dolinkę rzeczki Esk. Gdy spojrzałam w dół aż zakręciło mi się w głowie, naprawdę bardzo tu wysoko, most znajduje się ponad czubkami starych i potężnych drzew.
W okolicach Dalkeith już od XIII wieku wydobywano węgiel, na początku wieku XIX wydobycie tego surowca „szło pełną parą”, jednak dużych trudności nastręczał jego transport na rynek do Edynburga. Drogi miały słabą nawierzchnię, a opłaty drogowe = myto bardzo podrażały sprawę, dlatego też węgiel z okolic Dalkeith był droższy niż ten transportowany droga morską z Anglii czy z północy Szkocji, otwarcie w 1822 Kanału Unii przyczyniło się do transportowania tańszego węgla z zachodu Szkocji. Wszystko to sprawiło, że właściciele kopalń węgla w okolicach Dalkeith postanowili działać i wybudować linię kolejową z centrum Edynburga do Dalkeith. Linia o długości 8,5 mili została uruchomiona w 1831. Pociągi złożone zazwyczaj z dwóch wagonów były ciągnięte przez konie i transportowały około 300 ton węgla na dzień. Wkrótce na tym odcinku został uruchomiony ruch pasażerski i wkrótce wynosił 200 000-300 000 pasażerów rocznie, co stanowiło więcej pasażerów na milę niż na linii Liverpool – Manchester. W połowie XIX wieku powstały nowe przedsiębiorstwa kolejowe wykorzystujące kolej parową. Jedno z nich – British Railway Company przejęła linie Edynburg – Dalkeith, zastąpiła konie parowozami i zmieniła rozstaw torów z tzw. szkockiego 4 stóp 6 cali (1372mm) na standardowy 4 stopy 8,5 cala (1435mm), budowle drewniane zastąpiono kamiennymi, w tym wspomniany wiadukt Glenesk.
Oczywiście w plątaninie ścieżek i drogowskazów nieco się pogubiłam, ale dzięki temu odnalazłam tablicę informacyjną o opisanym wyżej wiadukcie oraz o liniach kolejowych, które obsługiwał. Następnie musiałam się kawałeczek cofnąć, aby odnaleźć kolejną ścieżkę, która poprowadziła mnie następnym fragmentem dawnej linii kolejowej w stronę zatoki do miasteczka Musselburgh. W Musselburgu zrobiłam sobie krótką przerwę, zajęłam ławeczkę z widokiem na zatokę, chwile odetchnęłam, posiliłam się i stwierdziłam, że trochę mało będzie tych kilometrów, więc zamiast jechać najprostszą trasą do domu – ścieżką Innocent Railway (kolejna trasa rowerowa powstała w miejscu dawnej linii kolejowej), postanowiłam pojechać nieco dookoła, objechać trochę Edynburg, znanymi mi już co prawda ścieżkami, ale stwierdziłam, że jeśli pojadę tamtędy to ładnie domknę moje dzisiejsze kółko;) Jak się później okazało, część tych ścieżek również powstała na miejscu niegdysiejszej linii kolejowej, o czym dobitnie świadczyły perony. Mimo, że wcześniej tędy jeździłam, jakoś nie zwróciłam na nie uwagi, możliwe że wyczuliłam się na tym punkcie ostatnio, ponieważ kolej, a szczególnie kolej parowa, jak i dawne linie kolejowe zaczęły mnie ostatnio bardzo interesować. Gdy kilka dnie temu studiowałam mapę topograficzną okolic Edynburga wypatrzyłam więcej takich dawnych linii kolejowych, charakterystycznie wyróżniających się na mapie wkopami lub nasypami, specyficznym łukiem zakrętu, czy w końcu zakończeniem w miejscu obecnie istniejących torów. Bardzo mnie one zainteresowały i w planach mam dalszą ich eksplorację.
Wracając jednak do mojej dzisiejszej wycieczki, z Musselburga przyjechałam do Edynburga, przez znaną i sławną niegdyś dzielnicę Portobello, która stanowiła miejsce odpoczynku mieszkańców miasta. Trzeba przyznać, że pozostała taką do dziś, gdyż położona jest nad zatoką posiada plażę, promenadę, miejsca rozrywki, kilka pubów i restauracji. Dziś było tam mnóstwo ludzi, część z nich wylegiwała się na plaży, niektórzy nawet pluskali się w lodowatej zatoce Firth (zatoka Morza Północnego). Po ominięci tej „nadmorskiej” części miasta, popedałowałam w stronę dzielnicy Leith – niegdyś dzielnicy portowej, obecnie znajduje się tu terminal dla statków pasażerskich. Jednak jazda jedną z głównych ulic miasta nie należy do przyjemności, szczególnie po wciąż żywych wspomnieniach ze spokojnych, cichych ścieżek, rozbrzmiewających jedynie śpiewem ptaków, położonych z dala od ruchu i hałasu miasta. Tak więc, jak najszybciej odnalazłam ścieżkę rowerową i przejechałam nią połowę miasta, ponieważ jest ona całkowicie odcięta od ruchu ulicznego, jedzie się wspaniale, równym tempem, bez zbędnego zatrzymywania się na światłach i towarzystwa nieuważnych lub niecierpliwych kierowców.
Ścieżki te mimo swoich zalet (o których było wyżej) mają pewien mankament, a mianowicie, ponieważ leżą z dala od dróg, są zarośnięte, czy raczej obrośnięte, często w wykopach, nie widać z nich otaczającego świata, mimo że na nich nie da się zgubić to trudno się odnaleźć w okolicy. Szczególnie daje to o sobie znać w mieście, ponieważ ścieżki te biegną „bokami”, często na „tyłach” domów, nie widać z nich żadnych charakterystycznych punktów miasta, nie wiadomo jakiej jego części się jest. Pewnych wskazówek udzielają czasami mosty lub wiadukty przecinające ścieżkę i czasami tabliczka z nazwą ulicy która tamtędy przebiega, no i drogowskazy. Jest to bardzo zabawne, ponieważ jadąc taką ścieżka nie zdajemy sobie sprawy w jakim tempie i jakie odcinki pokonujemy, a tu okazuje się, że przemknęliśmy przez połowę miasta, omijając oczywiście wszystkie niedogodności ruchu drogowego Muszę przyznać, że takie ścieżki rowerowe to wspaniała sprawa!
Na zakończenie jeszcze mapka mojej dzisiejszej wycieczki
W Penicuik zjeżdżam do doliny rzeczki Esk, gdzie prowadzi trasa rowerowa „73”. Dolina rzeczki Esk jest bardzo stroma, co jest bardzo charakterystyczne dla tutejszych rzek. Ścieżka powstała w miejscu dawnej linii kolejowej Edinburgh – Peebles. Zjawisko to bardzo tutaj popularne. W kraju gdzie narodziła się kolej, linii kolejowych było mnóstwo, wiele z nich zamknięto jednak w połowie XX wieku, obecnie część z nich została przekształcona w szlaki pieszo – rowerowe. Trasy te są wspaniałe, równe, zniwelowane, często biegną dolinką, wykopem lub nasypem, otoczone lasami, krzakami, wolne od ruchu samochodowego, są oazą spokoju i ostoją dla zwierząt, głównie ptaków. Często są wilgotne i zacienione, przez co często błotniste, ale to tylko dodaje im uroku.
Tak więc dziś moja trasa prowadziła kilkoma takimi dawnymi liniami kolejowymi, ślady jakie po nich pozostały do dziś to jedynie perony. Jeżdżąc tymi trasami i dobrze się rozglądając można odnaleźć cała masę dawnych kamiennych lub ceglanych peronów, charakterystycznie zakończonych spadkiem, często są one ukryte, zarośnięte gąszczem krzaków lub drzewek.
Na pierwszym odcinku trasy Penicuik – Dalkieth poza pozostałościami dawnych peronów znajdują się również dwa tunele i wiadukt oraz charakterystyczny mostek kolejowy.
Ścieżka początkowo mokra i błotnista, po wczorajszym najprawdopodobniej deszczu, po pewnym czasie przechodzi w wyśmienita, luksusową wręcz asfaltóweczkę po której wspaniale się pedałuje.
Ale zanim to nastąpiło zahaczyłam o Roswell…
I tak nie wiadomo kiedy trasa się kończy i wjeżdżam do miasteczka Dalkieth, gdzie ta trasa się kończy, ale zaczyna kolejna. Ciekawym miejscem jest tutaj wiadukt Glenesk wybudowany w 1830 przez firmę kolejową Edinburgh – Dalkeith, a następnie odrestaurowany w 1992 przez lokalne władze. Most robi wrażenie, gdyż został przerzucony przez bardzo głęboką i stromą dolinkę rzeczki Esk. Gdy spojrzałam w dół aż zakręciło mi się w głowie, naprawdę bardzo tu wysoko, most znajduje się ponad czubkami starych i potężnych drzew.
W okolicach Dalkeith już od XIII wieku wydobywano węgiel, na początku wieku XIX wydobycie tego surowca „szło pełną parą”, jednak dużych trudności nastręczał jego transport na rynek do Edynburga. Drogi miały słabą nawierzchnię, a opłaty drogowe = myto bardzo podrażały sprawę, dlatego też węgiel z okolic Dalkeith był droższy niż ten transportowany droga morską z Anglii czy z północy Szkocji, otwarcie w 1822 Kanału Unii przyczyniło się do transportowania tańszego węgla z zachodu Szkocji. Wszystko to sprawiło, że właściciele kopalń węgla w okolicach Dalkeith postanowili działać i wybudować linię kolejową z centrum Edynburga do Dalkeith. Linia o długości 8,5 mili została uruchomiona w 1831. Pociągi złożone zazwyczaj z dwóch wagonów były ciągnięte przez konie i transportowały około 300 ton węgla na dzień. Wkrótce na tym odcinku został uruchomiony ruch pasażerski i wkrótce wynosił 200 000-300 000 pasażerów rocznie, co stanowiło więcej pasażerów na milę niż na linii Liverpool – Manchester. W połowie XIX wieku powstały nowe przedsiębiorstwa kolejowe wykorzystujące kolej parową. Jedno z nich – British Railway Company przejęła linie Edynburg – Dalkeith, zastąpiła konie parowozami i zmieniła rozstaw torów z tzw. szkockiego 4 stóp 6 cali (1372mm) na standardowy 4 stopy 8,5 cala (1435mm), budowle drewniane zastąpiono kamiennymi, w tym wspomniany wiadukt Glenesk.
Oczywiście w plątaninie ścieżek i drogowskazów nieco się pogubiłam, ale dzięki temu odnalazłam tablicę informacyjną o opisanym wyżej wiadukcie oraz o liniach kolejowych, które obsługiwał. Następnie musiałam się kawałeczek cofnąć, aby odnaleźć kolejną ścieżkę, która poprowadziła mnie następnym fragmentem dawnej linii kolejowej w stronę zatoki do miasteczka Musselburgh. W Musselburgu zrobiłam sobie krótką przerwę, zajęłam ławeczkę z widokiem na zatokę, chwile odetchnęłam, posiliłam się i stwierdziłam, że trochę mało będzie tych kilometrów, więc zamiast jechać najprostszą trasą do domu – ścieżką Innocent Railway (kolejna trasa rowerowa powstała w miejscu dawnej linii kolejowej), postanowiłam pojechać nieco dookoła, objechać trochę Edynburg, znanymi mi już co prawda ścieżkami, ale stwierdziłam, że jeśli pojadę tamtędy to ładnie domknę moje dzisiejsze kółko;) Jak się później okazało, część tych ścieżek również powstała na miejscu niegdysiejszej linii kolejowej, o czym dobitnie świadczyły perony. Mimo, że wcześniej tędy jeździłam, jakoś nie zwróciłam na nie uwagi, możliwe że wyczuliłam się na tym punkcie ostatnio, ponieważ kolej, a szczególnie kolej parowa, jak i dawne linie kolejowe zaczęły mnie ostatnio bardzo interesować. Gdy kilka dnie temu studiowałam mapę topograficzną okolic Edynburga wypatrzyłam więcej takich dawnych linii kolejowych, charakterystycznie wyróżniających się na mapie wkopami lub nasypami, specyficznym łukiem zakrętu, czy w końcu zakończeniem w miejscu obecnie istniejących torów. Bardzo mnie one zainteresowały i w planach mam dalszą ich eksplorację.
Wracając jednak do mojej dzisiejszej wycieczki, z Musselburga przyjechałam do Edynburga, przez znaną i sławną niegdyś dzielnicę Portobello, która stanowiła miejsce odpoczynku mieszkańców miasta. Trzeba przyznać, że pozostała taką do dziś, gdyż położona jest nad zatoką posiada plażę, promenadę, miejsca rozrywki, kilka pubów i restauracji. Dziś było tam mnóstwo ludzi, część z nich wylegiwała się na plaży, niektórzy nawet pluskali się w lodowatej zatoce Firth (zatoka Morza Północnego). Po ominięci tej „nadmorskiej” części miasta, popedałowałam w stronę dzielnicy Leith – niegdyś dzielnicy portowej, obecnie znajduje się tu terminal dla statków pasażerskich. Jednak jazda jedną z głównych ulic miasta nie należy do przyjemności, szczególnie po wciąż żywych wspomnieniach ze spokojnych, cichych ścieżek, rozbrzmiewających jedynie śpiewem ptaków, położonych z dala od ruchu i hałasu miasta. Tak więc, jak najszybciej odnalazłam ścieżkę rowerową i przejechałam nią połowę miasta, ponieważ jest ona całkowicie odcięta od ruchu ulicznego, jedzie się wspaniale, równym tempem, bez zbędnego zatrzymywania się na światłach i towarzystwa nieuważnych lub niecierpliwych kierowców.
Ścieżki te mimo swoich zalet (o których było wyżej) mają pewien mankament, a mianowicie, ponieważ leżą z dala od dróg, są zarośnięte, czy raczej obrośnięte, często w wykopach, nie widać z nich otaczającego świata, mimo że na nich nie da się zgubić to trudno się odnaleźć w okolicy. Szczególnie daje to o sobie znać w mieście, ponieważ ścieżki te biegną „bokami”, często na „tyłach” domów, nie widać z nich żadnych charakterystycznych punktów miasta, nie wiadomo jakiej jego części się jest. Pewnych wskazówek udzielają czasami mosty lub wiadukty przecinające ścieżkę i czasami tabliczka z nazwą ulicy która tamtędy przebiega, no i drogowskazy. Jest to bardzo zabawne, ponieważ jadąc taką ścieżka nie zdajemy sobie sprawy w jakim tempie i jakie odcinki pokonujemy, a tu okazuje się, że przemknęliśmy przez połowę miasta, omijając oczywiście wszystkie niedogodności ruchu drogowego Muszę przyznać, że takie ścieżki rowerowe to wspaniała sprawa!
Na zakończenie jeszcze mapka mojej dzisiejszej wycieczki
2 komentarze
Bardzo interesująca i urokliwa trasa, ale tylko na grubsze oponki.
Czy Memeczka wozi już ze sobą zapasową dętkę, łyżki do opon, łatki i klej?
bylam tam cztery lata temu niestety nie mam zadnej pamiatki z tego okresu super spojrzec i sobie przypomniec ,pamietam ze idac ta droga mozna dojsc do malego 'wodospadu'