Czas czytania 5 min
Po świątecznej przerwie i wizycie w Polsce wracam do blogowania. Muszę przyznać, że po każdym pobycie w PL coraz trudniej przestawić mi się na „normalny” tryb życia, ciężko mi wrócić do pracy, zajęć domowych, a także pisania. Minęło już kilka dni odkąd z powrotem jestem w Szkocji, a tu już trzeba powoli szykować się do kolejnego wyjazdu – tym razem wakacje z siostrą;) o tym będę pisać w swoim czasie, dziś jednak zapraszam na kolejną, trzecią już część relacji z wizyty w Lizbonie, o Dniu 1 i Dniu 2 możecie przeczytać w innych postach.
Ten dzień rozpoczęliśmy od wizyty w Muzeum Azulejo, czyli muzeum płytek ceramicznych. Fantastyczna kolekcja kafelków, największe wrażenie robią zdecydowanie te najstarsze XVI-wieczne, pięknie malowane, ukazujące abstrakcyjne wzory, ale także różnego rodzaju scenki rodzajowe, wśród nich znajduje się wspaniała, ogromna panorama Lizbony. Znajdują się także przykłady kafelków nowoczesnych, jednak moim zdaniem nie dorównują one tym sprzed kilkuset lat. Zdecydowanie polecam odwiedzenie tego miejsca, tym bardziej że kafelki są elementem bardzo charakterystycznym dla Lizbony, można je zaobserwować na bardzo wielu budynkach w mieście.
Następnie zrobiliśmy kolejne podejście do muzeum wody, jednak ponieważ trochę się pogubiliśmy, zrobiło się późno i do muzeum nie udało się nam wejść ponieważ zbliżała się przerwa obiadowa, a nie chcieliśmy tracić czasu na czekanie i kręcenie się w kółko, aż ponownie zostanie otwarte.
W związku z tym wróciliśmy do centrum i udaliśmy się do ruin kościoła Carmo. Uległ on zniszczeniu podczas wielkiego trzęsienia ziemi z 1755 roku, dach zwalił się wówczas na modlących się w środku wiernych. Władze postanowiły pozostawić ruiny w niezmienionym stanie jako swego rodzaju pomnik upamiętniający to tragiczne wydarzenie. W absydzie kościoła, która nie uległa zniszczeniu, znajduje się obecnie niewielkie muzeum archeologiczne.
Tuż obok kościoła znajduje się słynna winda Santa Justa. Piękna, neogotycka, żelazna konstrukcja z której wierzchołka rozpościera się wspaniały widok na centralną część miasta. Wejście na taras widokowy prowadzi wąziutkimi, krętymi schodkami, które mogą być dużym wyzwaniem dla osób z lękiem przestrzeni/wysokości, jednak widok z tego punktu warty jest odrobiny strachu;) Wjazd windą wliczony jest w cenę karty miejskiej lub komunikacyjnej, wjazd indywidualny (dwa wjazdy z wejściem na taras widokowy) kosztuje 5 euro. Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia tej windy w całości, ponieważ była zastawiona rusztowaniem.
Z elewatora Świętej Justyny, wąskimi uliczkami, często składającymi się jedynie z licznych stopni skierowaliśmy się do kościoła Sao Roque – wybudowany w XVI wieku, znany jest głównie ze znajdującej się tu najdroższej kaplicy. Cały kościół, wszystkie boczne kapliczki są przebogate, ociekają złotem i wysadzane są szlachetnymi kamieniami. Ta budowla jest zdecydowanym przeciwieństwem katedry Se, którą zwiedziliśmy pierwszego dnia, a która jest bardzo surowa nieomalże bez żadnych ozdób czy dekoracji. Sądzę jednak, że warto odwiedzić to miejsce, połączone jest ono z Muzeum Sztuki Sakralnej – również bardzo interesujące miejsce, które ukazuje jakie bogactwo i przepych kryje w sobie Kościół.
Tuż obok kościoła Sao Roque znajduje się punkt widokowy Sao Pedro de Alcantara oraz winda/kolejka Gloria – kolejny, tuż po tramwajach, bardzo charakterystyczny element miasta. Przejazd tą windą również wliczony jest w kartę miejską lub kartę transportową, przejazd indywidualny (2 przejazdy) kosztuje 3,60 euro (dość sporo, biorąc pod uwagę, że bilet dzienny na wszystkie rodzaje transportu, w tym windę kosztuje 6 euro). Przejażdżka tą kolejką to bardzo ciekawe doświadczenie, warto wsiąść do wagonika, którego wygląd nie zmienił się od prawie 100 lat i pokonać tę stromą trasę. Warto również przejść się uliczką, którą jeżdżą te „windy”, aby móc zrobić im zdjęcie, ale także aby doświadczyć na własnych nogach jak bardzo są strome.
Na zakończenie dnia postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Calouste Gulbenkian. Muzeum zostało otwarte w 1969, a jego zbiory zostały zgromadzone dzięki bogatemu armeńskiemu magnatowi olejowemu, którego imię muzeum dziś nosi. Zebrano w nim różnorodne zbiory z nieomalże całego świata, od czasów antycznych aż po XIX wiek.
Na mnie największe wrażenie zrobiły ceramiczne kafelki z arabskimi wzorami oraz przepiękne, ogromne perskie dywany z XVI wieku (!). W muzeum znajduje się także ciekawa kolekcja sztuki dalekiego wschodu, w tym przepiękne, malutkie pudełeczka z zestawami do kaligrafii.
Można było także podziwiać europejską sztukę dekoracyjną, głównie francuską od XVII do XIX wieku. Najciekawszymi wg mnie eksponatami były: bardzo ciekawy zegar (Francja, XVII), srebrny pojemniczek na musztardę (Francja, XVIII) oraz przepiękna kolekcja secesyjnej biżuterii (zdjęcia poniżej).
Na zakończenie dnia pojechaliśmy tramwajem na punkt widokowy Graca skąd obserwowaliśmy zachód słońca. W pobliżu tego miejsca znaleźliśmy lokalny bar, z niesamowitym, swojskim klimatem, gdzie wypiliśmy dwa kieliszki bardzo smacznego czerwonego wina za 1 euro(!).
Już za tydzień zapraszam na relację z 4, ostatniego już dnia wizyty w Lizbonie.
Pozdrawiam!